Używamy plików Cookies dla zapewnienia poprawnego działania strony. Zgodnie z prawem, musimy zapytać Cię o zgodę. Proszę, zaakceptuj pliki Cookies i pozwól tej stronie działać poprawnie.
Korzystając z naszej strony akceptujesz zasady Polityki Prywatności.

Wyszukaj na naszej stronie

 
 
czwartek, 23 sierpień 2012 22:00

Prawo w 2,5 roku – quo vadis, polska edukacjo? Wyróżniony

Napisał
Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Prawo w 2,5 roku – quo vadis, polska edukacjo? © khz - fotolia.com

Jeszcze do niedawna istniała niewzruszalna lista profesji, które bezwzględnie wymagały wieloletniego kształcenia – zarówno teoretycznego na uczelni, jak i późniejszego szkolenia praktycznego. Medycyna, czy prawo od zawsze rządziły się swoimi tradycjami i regułami w dochodzeniu do profesjonalizmu oraz osiąganiu uprawnień w zawodzie.

 

Jednym z niezmiennych elementów były studia – pięcioletnie w przypadku prawa i wręcz sześcioletnie w przypadku medycyny. Oczywiście to dopiero początek, bo po studiach trzeba zakasać rękawy i przeć dalej w stronę upragnionej specjalizacji – aplikacja, doktorat, praktyki...

 

Wszystko to trwa lata, jednak do tej pory mało kto patrzył na nie jak na stracony czas i zbędny wysiłek. Wydawałoby się, iż wszyscy dostrzegają sens takich reguł – po prostu istnieją profesje, w których ogromna, zdobywana mozolnie wiedza musi mieć odpowiednią przestrzeń, by zostać przyswojona, zrozumiana i zapamiętana. Mówiono wręcz, że nawet te pięć lat to zdecydowanie zbyt mało jak na potrzeby poszczególnych przedmiotów! Chyba każdy z nas słuchał regularnie narzekania na przymus przekazywania materiału „po łebkach, bo za mało czasu”, a prawdziwy klasyk stanowi rozpoczynanie pierwszych w roku akademickim zajęć od słów - „Proszę państwa, jako że ilość godzin, przeznaczonych na tę materię jest tak bardzo ograniczona, zaprezentowana zostanie jedynie część materiału, a resztę musicie uzupełnić do egzaminu we własnym zakresie”. Stanowi to rozwiązanie powszechnie przyjęte i akceptowane – trzeba będzie skorzystać z podręczników i innych źródeł wiedzy, by należycie przygotować się do sesji, trudno. Zawsze tak było i, jak się do tej pory wydawało, zawsze tak będzie.

 

Tak było do niedawna… Ostatnio jednak spotkała nas niespodzianka – nasze założenia mijają się z wizją, jaką snują niektóre uczelnie, proponując ukończenie studiów w 2,5 (słownie – DWA I PÓŁ) roku. Jak to możliwe?

 

Niektóre polskie uczelnie, wzorując się na na zachodnioeuropejskich praktykach, postanowiły zaproponować podział kierunków, takich jak prawo czy psychologia, na dwa etapy: licencjat oraz studia magisterskie, w miejsce jedynych do tej pory pełnych studiów w wymiarze pięcioletnim.

Za Zachodzie po uzyskaniu wcześniej tytułu licencjata na innym kierunku, można następnie kontynuować edukację, zmieniając swoje zainteresowania na prawo. Prof. Teresa Gardocka, prorektor Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej (SWPS) argumentuje, iż w takim układzie przyszły prawnik ma szersze horyzonty. Idąc tym tropem, SWPS właśnie zbiera materiały dla ministerstwa w celu uruchomienia takowego kierunku w siedzibach szkoły w Warszawie oraz w Poznaniu.

 

Nie wymyśliliśmy jednak powyższego rozwiązania samodzielnie we własnym akademickim zaciszu. Polska w 2005 r. przyjęła Deklarację Bolońską, która wymaga prowadzenia studiów w systemie trzy plus dwa ( licencjat, a następnie po nim magisterka). Utrzymano jednak dawne założenia dla dziesięciu wybranych kierunków, m.in. prawa, medycyny, psychologii czy aktorstwa. Mimo to w październiku zeszłego roku Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego wyraziło zgodę na podział prawa i psychologii wg systemu bolońskiego.

 

Na tzw. „szybkie prawo” będzie można składać dokumenty po uprzednim ukończeniu studiów zaledwie licencjackich na dowolnym kierunku społecznym lub humanistycznym. Czy aby jest to sensowna zmiana? A może raczej kolejny nieudany projekt, który wypuści kolejne tłumy niedouczonych pseudo-absolwentów z ambicjami i oczekiwaniami powyżej własnych możliwości i posiadanej wiedzy?

 

SWPS wyjaśnia, że właśnie ze względu na ilość materiału, prawo ma trwać dwa i pół roku, a zgodnie ze wskazaniami, mogłoby trwać dwa. W Europejskiej Wyższej Szkole Prawa i Administracji w Warszawie jednolite studia magisterskie skrócono z pięciu lat do trzech i pół roku. Placówka argumentuje to stwierdzeniem, że można studiować intensywniej, a przesadnie długie wakacje nie są wcale niezbędne. Niektórzy propagatorzy nowego pomysłu na stworzenie prawnika twierdzą wręcz, że przecież osoby po ukończeniu licencjatu na innych kierunkach, jak np. administracja czy zarządzanie mogą same nadrobić braki i różnice programowe pomiędzy tymi dziedzinami a prawem i problem sam się rozwiązuje. Czy w związku z taką tezą nie można by pójść dalej i stwierdzić, że właściwie to każdy z nas potrafi sam w domu nauczyć się niezbędnego materiału, a uczelnie przestałyby uczyć – pełniłyby jedynie funkcję ewaluacyjną, realizowaną w postaci egzaminów sesyjnych?

 

Krótkie studia mają otwierać absolwentom dokładnie takie same możliwości dalszego rozwoju zawodowego lub naukowego, jak studia pięcioletnie – podejście do egzaminu wstępnego na aplikację czy studia doktoranckie. Bez ukończonej aplikacji czy obronionego doktoratu magister prawa i tak nie będzie radcą prawnym czy adwokatem – tą tezą bronią się entuzjaści pomysłu przyspieszenia procesu edukacji. Trudno nawet nazwać nowy system przyspieszeniem – studia nadal trwają przecież pięć lat, z tym że samo prawo zajmuje jedynie połowę z przeznaczonego przez studenta na nie czasu. Precyzyjniej więc byłoby postrzegać tę ideę jako zawężenie procesu nauki – ograniczenie materiału do minimum i wręczenie dyplomu.

Zdania i opinie, zarówno prawników, jak i samych studentów, są bardzo podzielone – od entuzjastycznych aż po zupełnie krytyczne.

Przedstawiciele Naczelnej Rady Adwokackiej są przekonani, że jeśli ktoś myśli poważnie o zawodzie prawnika, nie miarkuje ilości czasu spędzonego na poznawaniu tak skomplikowanej i kompleksowej dziedziny, jaką jest prawo i nie boi się studiów pięcioletnich. Według nich, tylko takie studia powinny uprawniać do wykonywania tej profesji. Małgorzata Gruszecka stwierdziła wręcz: „Nie chciałabym, żeby fachowiec od konstrukcji silników odrzutowych po trzech latach studiów zabierał się za dwa lata nauki, by zostać lekarzem pediatrą. A niestety tak należy traktować pomysł dzielenia studiów prawniczych”. [zob. 1]Podkreśla również, że fakt zdania egzaminu wstępnego na aplikację świadczy jedynie o umiejętności przygotowania się do danego testu przez określoną osobę, a nie świadczy o należytym przygotowaniu do pełnienia zawodu. Na zdobycie i ugruntowania tak obszernego materiału potrzeba lat, a nie kilku semestrów przeglądania kodeksów na chybcika. Jak zaznacza Gruszecka: „uważam, że niezbędna może być zmiana prawa o adwokaturze, by wyraźnie pokazywało, że trzeba skończyć studia jednolite, a nie jak dziś, że wystarczy być magistrem prawa” [zob. 1]. W związku z tymi planami, tzw. „szybkie prawo” traci sens dla osób, których planem na przyszłość jest bycie adwokatem. Podobnym szlakiem podąża prof. Krystyna Wojtczak, prodziekan Wydziału Prawa i Administracji UAM: „Dzielenie studiów prawniczych na dwa stopnie nie jest złym pomysłem. Licencjaci po prawie mogliby pracować np. w policji” [zob. 1]. Widząc zalety nowej propozycji, dostrzega również jej słabe punkty, którym jest niewątpliwie słaba jakość dyplomu po dwóch latach studiowania prawa. Sugeruje, iż zareagować powinno Ministerstwo Sprawiedliwości oraz ustalić, jakie uprawnienia ma magister prawa po pięciu, a jakie po dwóch latach studiów. Może więc wystarczy wyjaśnić i zdefiniować pewne newralgiczne kwestię i problem będzie z głowy? Pytanie tylko, czy nie można pozostawić kierunku o nazwie „prawo” w takim kształcie, w jakim był do tej pory? W świetle tegorocznych narzekań i awantur o jakość kształcenia oraz masowe wręczanie dyplomów bez wartości nowe pomysły wydają się być absurdalne i odwrotnie proporcjonalne do potrzeb rynku!

 

Co ciekawe, sami studenci nie mają dobrego zdania o nadchodzących zmianach. Są przekonani, że po pięciu semestrach nauki jeszcze naprawdę niewiele umieli, a egzaminy zdane na piątki nie świadczą o tym, że tę wiedzę naprawdę się przyswoiło ze zrozumieniem. Potrzeba czasu, by nabrać ogłady i pewnego prawniczego sposobu myślenia. W końcu prawnik to nie tylko znajomość kodeksów, ustaw i podręczników. To także odpowiednia retoryka, erudycja, ogłada i logika myślenia, połączona z ekspresowym łączeniem kompleksowych informacji z różnych działów. To lata doświadczenia i przebywania w otoczeniu związanym z tą trudną, ale cenioną od wieków dziedziną.

 

Należy więc zadać sobie pytanie, na czym zależy twórcom nowego programu kształcenia? Czy pragną kreować profesjonalnych przedstawicieli zawodu oraz ekspertów w branży usług prawniczych czy też zależy im jedynie na maszynowej produkcji ludzi z szerszą niż dotychczas świadomością prawną?


Jeśli celem jest to drugie, być może lepszym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie elementów prawa dla przeciętnego obywatela już w liceum i na studiach jako przedmiot pozauniwersytecki?

Obyśmy tylko nie skończyli z poradnikiem „Prawo w weekend” w ręku zamiast kodeksu.



[1] - http://wyborcza.pl/1,75478,12258386,Prawnik_w_dwa_i_pol_roku___pierwsze_takie_studia.html

 

Czytany 11526 razy
Reklama:
Najnowsze